niedziela, 25 marca 2018

GEST KOZAKIEWICZA

Artykuł opublikowany 19.09.2014




Po zwycięstwie reprezentacji Polski nad Rosją w Siatkarskich MŚ Polska 2014, pojawiło się w internecie słynne zdjęcie "gestu Kozakiewicza " z Igrzysk Olimpijskich Moskwa 1980. Skojarzenie kompletnie nietrafione, świadczące o braku zrozumienia "ducha" jednoosobowej manifestacji podjętej ongiś przez polskiego skoczka. Powiem więcej, gdyby Rosjanom udało się wygrać (co dzięki dobremu przygotowaniu naszej drużyny do turnieju nie miało miejsca), to oni mogliby powołać się na tę fotkę z dopiskiem: "historia zatoczyła koło...".





 

                      Przypomnę fakty sprzed 35 laty.
W 1979 wojska radzieckie wkroczyły do Afganistanu. Prezydent USA Jimmy Carter, którego czekały za kilka miesięcy wybory, postanowił wykorzystać sytuację i ogłosił bojkot olimpiady w Moskwie. Poparło go kilkadziesiąt krajów świata. Członkowie KC KPZR z Breżniewem na czele byli wściekli, gdyż najważniejsza impreza, do której przygotowywali się od ośmiu lat, straciła rangę. De facto igrzyska przekształciły się w zawody demoludów. Zawiedzeni byli prawdziwi kibice i to nie tylko w ZSRR, ale na całym świecie. Władza postanowiła wynagrodzić społeczeństwu zawód i doprowadzić do bezprecedensowego triumfu radzieckich sportowców. Obiecano zwiększenie premii za zwycięstwa, co jest godne pochwały, ale również wzmożono stosowanie niedozwolonego dopingu farmakologicznego, co już chluby nie przynosi. Propaganda radziecka zawsze przedstawiała sukcesy sportowe, jako dowód wyższości komunizmu nad kapitalizmem.

Zmagania olimpijskie rozpoczęły się zaskakującym niepowodzeniem gospodarzy. Na 14 konkurencji wioślarskich zawodnicy radzieccy zdobyli tylko jeden złoty medal (większość zgarnęli Niemcy z NRD). Przyszedł czas na zawody lekkoatletyczne. Wiadomo, że "gospodarzom nawet ściany pomagają", ale są granice przyzwoitości. Tu najwyraźniej organizatorzy - niewątpliwie za przyzwoleniem "czynników najwyższych" - poszli na całość. Podsycany przez media szowinizm publiczności, stronniczość sędziów i najzwyklejsze oszustwa, zszargały szlachetną ideę olimpizmu barona Coubertina. W rzucie oszczepem konkurs wygrali dwaj nieznani Rosjanie, a w tamtych latach konkurencja ta zdominowana była przez Węgrów i Finów. Okazało się, że podczas wykonywania rzutów przez gospodarzy, organizatorzy otwierali śluzy ewakuacyjne na Łużnikach. Powstawał przeciąg, który niósł oszczepy radzieckie dalej od konkurentów. Pomimo tego, że nikt nie odważył się złożyć oficjalnego protestu, zdarzenie było tajemnicą poliszynela i fatalnie wpływało na atmosferę zawodów olimpijskich. Władysław Kozakiewicz, Tadeusz Ślusarski i Mariusz Klimczyk - pomimo tupotów i gwizdów - wykazali się odpornością psychiczną. Kozakiewicz po zdobyciu złotego medalu zadysponował wysokość 5,75. Łatwo zaliczył, więc poszedł za ciosem i zażyczył sobie 5,78. Wśród wściekłych gwizdów kibiców przefrunął ponad poprzeczką, odbił się od zeskoku i pokazał... co pokazał.

"Dziób pingwina" to gest chamski, obsceniczny, nawiązujący do fallusa w zwodzie i oznaczający tyle co "wypierdalaj". Dzisiaj za takie zachowanie na zawodach, zawodnicy są bezwzględnie karani (z dyskwalifikacją włącznie). I słusznie.  Ale wówczas uczynek ten można było usprawiedliwić. Władek niesiony na fali życiowego sukcesu odreagował i publicznie zaprotestował przeciwko wypaczaniu - przez jawne szalbierstwa - wyników sportowej rywalizacji. Symbolicznie przywrócił wszystkim obiektywnym obserwatorom poczucie elementarnej sprawiedliwości. W szerszym kontekście był to akt sprzeciwu wobec cywilizacji dyktatu i przemocy, którą uosabiała wyjąca tłuszcza. Od 30 lipca 1980 wykreślone zostało ze słownika slangu określenie "tu się zgina dziób pingwina". Obowiązuje - na wieczną pamiątkę moskiewskiej olimpiady - "gest Kozakiewicza".

Gdy podczas ceremonii otwarcia Siatkarskich MŚ na Stadionie Narodowym wielotysięczna widownia wyła i gwizdała w czasie wprowadzania flagi rosyjskiej, stało się jasne, że ci "najwspanialsi kibice na świecie" nie są wolni od szowinizmu. I ja się specjalnie nie dziwię tym dziewczętom i chłopcom - w większości niezainteresowanym polityką - niesportowej reakcji. Od miesięcy karmieni są nieodpowiedzialnymi, jednostronnymi wypowiedziami prezydenta, premiera i innych ważnych oficjeli, na temat konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, gorliwie rozpowszechnianymi przez media. Na to nakłada się nasza wielowiekowa fobia w ocenie sąsiadów. Przecież już Rus z bajki o trzech braciach musiał być fałszywy, bo ryży. Taki szum informacyjny zapisuje się w podświadomości nawet obojętnych obserwatorów. Ponadto tłum jest bezwolny, odczłowieczony - łatwo nim manipulować. Oczywiście nie potępiam "w czambuł" całej widowni. Podczas wykonywania hymnu rosyjskiego przed meczem, większość kibiców klaskała. Ale na opinię "pracują" ci najgłośniejsi i agresywni.

Całe szczęście, że nasi siatkarze potrafili odizolować się od pozasportowej otoczki spotkania i zwyciężyli. Bo wystarczyło poczytać komentarze na przeróżnych patriotycznych portalach typu: - "jak przegracie z Ruskimi, to nie macie po co do domu wracać", by nabawić się rozstroju nerwowego. I to nie ze strachu, tylko bezsilności. Autorzy tych wpisów w swojej tępej zaciekłości zapomnieli, że przecież gramy u siebie.

Paradoksalnie szowinizm kibiców może nieraz obrócić się przeciwko własnej reprezentacji, przez wygenerowanie dodatkowej adrenaliny u przeciwników.  Pamiętam jak w 1973 przed meczem eliminacyjnym do MŚ '74 na Wembley, podczas prezentacji drużyny polskiej, wielotysięczny tłum na stadionie ryczał "animals". I... Anglicy zostali wyeliminowani, chociaż na boisku zdecydowanie przeważali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz