sobota, 24 marca 2018

MIĘDZYNARODOWY DZIEŃ SEKSU

Artykuł opublikowany 8.06.2013


Na początku maja - podczas długiego weekendu - chyba pierwszy raz w br. była piękna, wiosenna pogoda. W tych dniach w polskich mediach, koncentracja zaklęcia "Bóg, honor, Ojczyzna" osiąga maksimum w skali rocznej, a patriotyczny patos rozdęty jest jak ego bliźniaków Kaczyńskich przed upadkiem, albo fizis Kalisza po wylaniu.
Korzystając ze sprzyjającej aury, wybrałem się z osobistą narzeczoną w plener. O świcie podglądaliśmy ptaszki w Lesie Wolskim. Rozkoszny widok...

ptaki2.jpg

W przypływie szczerości powiedziałem, że mógłbym tak leżeć na łonie natury i wpatrywać się w tę scenkę rodzajową do końca życia.
Później pogoda się zepsuła...

Wczoraj dzwoni telefon:
- Kochanie, wiesz, że dzisiaj jest Międzynarodowy Dzień Seksu? Musimy się spotkać! - ucięła krótko, nie czekając na moją odpowiedź.
Nie wiedziałem. Kiedyś codziennie miałem dzień seksu, nawet w kilku odsłonach, to nie musiałem grzebać w kalendarzu.

Przychodzę o umówionej godzinie i aż mnie zatkało. Moja osobista jest żarliwą katoliczką. Zadbała zatem, aby dzień świąteczny godnie święcić. Stół udekorowany kwiatami (zna ich wymowę ). Na nim dary morza przyrządzone wg przepisu Giacomo Casanowy. Bukiet owoców rodzimych i obcych: banany, truskawki, granaty, awokado, winogrona, morele i... trele. Z głośników sączy się - dyskretnie budując nastrój - "Je t'aime...".




Obok, na stoliku, mrozi się szampan. Jest również butelka polskiej siwuchy. Narzeczona pamięta, że jestem patriotą... Specjalnie dla mnie przyrządzone grzebienie koguta w sosie selerowym, przyprawione chili i udekorowane listkami lubczyku. Czarna herbata z miodem.
Wszystko zaaranżowane w szczegółach!

Domyślam się, że nastąpi zamiana tradycyjnej kolejności ceremoniału. Najpierw część artystyczna (coś dla ducha), a później oficjalna celebra z prawem do improwizacji, czyli szał ciał. Ofiarowuję kwiaty. Uwielbiam obdarowywać kobiety kwiatami. Zawsze noszę w aktówce mieczyka przybranego margaretkami. Oby mnie tylko Excalibur nie zawiódł...

Zasiadamy do kolacji. Staram się pamiętać, że posiłek - będący preludium igraszek miłosnych - powinien być lekki i niezbyt obfity. Podobnie z alkoholami. W małych ilościach są afrodyzjakiem ale w przesadzie stępiają inwencję, prowadząc do rutyny i... snu. To się dzisiaj nie może przydarzyć.

Mijają minuty. W swobodną rozmowę wkrada się namiętność (grzebienie robią swoje!). Więc już bez zwłoki i dalszych ceregieli uwalniam Miłośnicę ze zwiewnej tuniki.

Międzynar....jpg


Jestem wielokrotnie kopnięty przez prąd - taki mam zawód. Jednak żadne napięcie, które przyjąłem na siebie nie poraziło mnie tak jak to, co w tej chwili ujrzałem.
- Kobieto, czy ty przypadkiem nie nazbyt dosłownie zareagowałaś na moje fascynacje naturą? Metafory nie czujesz?
Że też strzeliło mi do głowy zachwycać się na głos ptaszkiem w gniazdku, w dodatku deklarując bezterminowe "trwanie do wieczności".
- A dlaczego artysta od tatuażu złożył autograf na Twoim udzie? Może to jakieś głośne nazwisko w branży? - pytam, bo nie jestem koneserem tego gatunku. - Wydaje mi się to pretensjonalne i nazbyt poufałe.
- Nie rób scen Ptaszku - wyszeptała i przywarła do mnie brutalnie całą powierzchnią "dziary".

O nic już więcej  nie pytałem, tylko podświadomie uważałem, aby nie zamazać malunku, choć to przecież niemożliwe.
Po raz kolejny przekonałem się, że kobieta dążąc do celu zdolna jest zrobić wszystko. "Dzierganie" musi boleć. Nigdy mi przez myśl nie przeszło, aby wymagać takich dowodów miłości. Ale przyznaję - poświęcenie robi wrażenie!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz