niedziela, 18 marca 2018

JP III

Artykuł opublikowany 12.10.2010








Obserwuję Janusza Palikota od momentu, gdy pojawił się w Sejmie.

W V kadencji (jesień 2005r.) zwrócił na siebie uwagę tym, że był - według
danych Kancelarii Sejmu - najbogatszym posłem. Jako parlamentarny debiutant w pierwszych miesiącach wypełniania mandatu posła, zbierał doświadczenia, nawiązywał znajomości, Po prostu uczył się funkcjonować w nowej dla siebie rzeczywistości. Osobowością powszechnie rozpoznawalną przez szerszą publiczność stał się w następnej, VI kadencji Sejmu. Został po raz drugi wybrany z listy Platformy Obywatelskiej. Otrzymał 44 186 głosów. Powierzono mu przewodnictwo sejmowej komisji "Przyjazne państwo".
Miała się ona zajmować uproszczeniem procedur na linii obywatel - urząd.
Komisja ta przez trzy lata swojej działalności wielkich sukcesów nie odniosła.
Nie czuję się na siłach - z uwagi na niekompletną wiedzę - rozstrzygnąć
przyczynę marnych dokonań komisji. Czy powodem tego - jak twierdzi
J. Palikot - było opóźnianie przez Marszałka kierowania przygotowanych
projektów ustaw do pierwszego czytania, czy - jak sugeruje opozycja -słabe zaangażowanie w prace komisji jej członków, na czele z Przewodniczącym. Właśnie w VI kadencji Janusz Palikot zyskał miano skandalisty.
Dzięki organizowanym happeningom i barwnym, często obrazoburczym
wypowiedziom. Np.: "uważam prezydenta Lecha Kaczyńskiego za chama",
"czy Prezydent jest alkoholikiem?" (o L. Kaczyńskim), "czasami dupa wołowa
okazuje się osłem" (o pośle PO Zbigniewie Chlebowskim), "(...) zastrzelimy
Jarosława Kaczyńskiego, wypatroszymy i skórę wystawimy na sprzedaż".
Stylistyka tych wypowiedzi doprowadziła do powstania neologizmu
"palikotyzacja", jako pejoratywnego określenia postępującej wulgaryzacji
języka debaty publicznej. Wypowiedzi te wywoływały każdorazowo protesty
opozycji. Ostatnio były coraz częściej krytykowane również przez członków
Platformy Obywatelskiej. Widać było, że drogi Janusza Palikota i PO powoli
się rozchodzą.

    W tym momencie trzeba spojrzeć na miejsca jakie na "politycznym
firmamencie" zajmują dwie największe partie w Polsce (PO i PiS). Są to
formacje prawicowe. Wodzowskie (niestety pluralizm w PO wydaje się
odchodzić w niebyt). Różnice programowe powoli się zacierają. Najlepiej było
to widać podczas debat w kampanii prezydenckiej. Polityka historyczna
(ględzenie bogoojczyźniane) zastępuje merytoryczną dyskusję o bieżącej
sytuacji w Polsce. Oprócz banalnych ogólników brak było konstruktywnego,
jasnego określenia kierunków rozwoju społeczno-gospodarczego kraju.
Polacy zostali zmuszeni wybierać między syfilisem a AIDS,- czyli mniejsze
zło. Z dwojga złego lepiej wybrać trypla (PO), bo się można z niego łatwo
wyleczyć. Gorzej z wirusem HIV (PiS). Na razie nie ma skutecznego lekarstwa. To, że PO jako partia rządząca nie traci poparcia społecznego,
zawdzięcza nie tyle swojemu programowi, co szaleństwu J. Kaczyńskiego.
Według takiego schematu będą przebiegały kolejne wybory do czasu,
aż Prezes PiS "zje" swoje dzieci (patrz Porozumienie Centrum). Myślę,
że nastąpi to w niedalekiej przyszłości. Wróci normalność. Przeciwwagą
dla PO będzie partia lewicowa. Pytanie tylko czy będzie to Sojusz Lewicy
Demokratycznej, czy nowa formacja Janusza Palikota?

    SLD roztrwonił ponad 40% poparcie w kadencji 2001-05. Głównie
z powodu niewywiązania się z obietnic przedwyborczych dotyczących ograniczenia przywilejów Kościoła kat., likwidacji Senatu i IPN. A ostatecznie
dobiła tę partię "afera Rywina". Chociaż trzeba uczciwie powiedzieć, że
w kontekście późniejszych afer PiS i PO, było to przestępstwo o małej
szkodliwości (propozycja korupcyjna bez finalizacji). Oczywiście z punktu
widzenia prawa - niedopuszczalna. Wówczas (w 2005r.) dużą część elektoratu SLD, przejęło PiS. Mamiąc ludzi hasłami socjalnymi, a po cichu paktując
z T. Rydzykiem w celu przejęcia radiomaryjnego elektoratu. Obecnie - gdy
PiS z Jarosławem Kaczyńskim zmierza nieuchronnie do politycznej "krainy
wiecznych łowów" - otwiera się szansa na powrót części wyborców na łono
lewicy. Myślę tu o ludziach wrażliwych na postępującą pauperyzację społeczeństwa a jednocześnie odrzucających mariaż Państwa z Kościołem kat..
SLD pod kierownictwem Grzegorza Napieralskiego może mieć z tym kłopoty,
mimo dobrego wyniku w wyborach prezydenckich. G. Napieralski to polityk
bezbarwny, konformistyczny i małostkowy. Ma problem z tożsamością
(nie potrafi lub nie chce określić się czy jest wierzącym , czy też nie).
Pozbywa się ze swego otoczenia ludzi zdolnych (W. Olejniczak, R. Kalisz),
którzy mogliby w przyszłości pozbawić go przywództwa. Polska już nie
ma czasu czekać na kolejne przegrupowanie w SLD.

    Pojawia się Janusz Palikot. Człowiek, który odniósł sukces w biznesie.
Jest to bardzo ważne, ponieważ wytrąca przeciwnikom z ręki argument,
że dąży do założenia partii w celu wzbogacenia się. Choćby 1000 lat
pracował uczciwie w polityce, to takich pieniędzy nie zarobi. Posługuje
się językiem nowym, dotykającym meritum sprawy. Nie jest to ten drażniący
bełkot pogrobowców wielkiej Solidarności, jak J. Kaczyński czy D.Tusk.
Pytam tylko, czy Janusz Palikot sprosta zadaniu jakie stawia przed sobą.
Wierzę, że struktury hipotetycznej partii utworzy, bo jest sprawnym organizatorem. Ale będzie miał niecały rok, na przekonanie co najmniej 5% wyborców do swojej formacji. Nie jest to - wbrew pozorom - dużo czasu. Co z tego, że na stronach internetowych J. Palikota jest tysiące entuzjastycznych wpisów, jak potrzebne są miliony zwolenników. A przeglądając inne portale społecznościowe nie jest już tak dobrze. Około 50% opinii jest nieprzyjaznych, a wręcz wrogich RPJP.

    Na koniec trochę arytmetyki. W Polsce jest 30mln. osób uprawnionych
do głosowania. Elektorat moherowy to 2mln. To są dwie liczby stałe.
Przy frekwencji 50% (średnia z kilku ostatnich wyborów) PiS na wstępie
ma ~13% głosów (zakładam, że elektorat moherowy w całości głosuje na
PiS). Przy hipotetycznej frekwencji 70% - PiS otrzyma ~9,5% głosów.
Oczywiście powyższa symulacja dotyczy tylko wyniku, jaki uzyska
"pewny" elektorat PiS przy różnej frekwencji. W rzeczywistości liczby te
będą większe, ponieważ są wyborcy, którzy nie identyfikują się
z T. Rydzykiem a niestety głosują na PiS. Myślę jednak, że - po ostatnich
wyczynach J. Kaczyńskiego - liczba ich będzie maleć. Najważniejszą
w tej chwili sprawą - rzekłbym sprawą narodową - jest zwiększyć frekwencję 

do 70-80%. W Polsce jest znacznie więcej ludzi prawych, uczciwych, tolerancyjnych o poglądach pluralistycznych, niż oszołomów chorych z nienawiści, pozbawionych daru racjonalnego myślenia, dla których podziały i kłótnie stały się sensem życia. My, normalni obywatele musimy jak najszybciej maksymalnie zmarginalizować PiS, a Jarosława Kaczyńskiego po raz drugi i ostatni wyprowadzić na śmietnik historii.
Mamy do tego  d e m o k r a t y c z n e  instrumenty - WYBORY.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz